![]() NR 5 1 maja
1999
|
W NUMERZE: |
|
Aktualności Po sąsiedzkuARCHIWUM |
Wkrótce maj. Słoneczko
mocniej dogrzewa. Jeśli nawet nie wszyscy moczykije wyjadą nad ulubione
strugi czy bajora, to na pewno każdego wolnego dnia upatrywać będą sposobności
do wyrwania się na łono natury. Warto zadać sobie pytanie, po co tam pojadą?
Jest klasa "naturyszczyków", którzy w wędkowaniu upatrują sposobności na
kontakt z szumem drzew i pluskiem wody. Inną grupę stanowią zwyczajni poławiacze,
jeszcze inną - lobby "mięsiarzy", którego członków można spotkać np. przy
tamie zbiornika Jeziorsko. Jednak wszyscy oni mają wspólną cechę - zdarza
im się wyjmować z wody żywe stworzenia, które dla uproszczenia nazwę teraz
rybami.![]() Wszystko w porządku, jeśli potraktujemy to zjawisko, jako introdukcję nowego, lepszego gatunku. Specjaliści od inżynierii genetycznej solennie nas zapewniają o walorach swojego produktu, przy jednoczesnym braku wad. Ale problemem z pozycji konsumenta, tak naprawdę, chyba nikt się jeszcze nie zajął. W czasopismie "Wiedza i życie" nr 2/97 na stronie 11 możemy przeczytać co następuje: Zjadane końcowe produkty działania genów, białka, zaczynają być trawione w żołądku, a to, co ostoi się pepsynie i kwasowi solnemu, z powodzeniem rozłożą enzymy trzustki i jelit. (...) Taki sam los czeka każdy gen i każde białko, które dostają się do naszego przewodu pokarmowego, niezależnie od tego, czy jest to gen, który od zawsze był w rybie, czy też pojawił się w tzw. rybie transgenicznej, w wyniku manipulacji inżynierów genetycznych. Tu rodzi się pytanie - co z białkiem będącym prekursorem TSE (transmissible spongiform encephalopathy) ? Choroba wściekłych krów (mówiąc po polsku) przenosi się nie inaczej, jak drogą pokarmową (zob. "Świat Nauki" nr 2/97 s. 6). Czy zatem genetycy nie próbują nas, prosty lud, robić w balona ? Jeśli w wyniku manipulacji na zwierzęcym DNA uaktywnimy, bądź po prostu "zrobimy" gen białka prionowego - to co? To znaczy tylko tyle, że rybki, które złowimy i zjemy mogą nas skutecznie odmóżdżyć... W tym świetle zasada "no kill" nabiera nowego wymiaru. Ale nie ma się co straszyć na wyrost - to tylko jeden z czarnych scenariuszy. Ważne jednak, aby brać go pod uwagę, a nie bezkrytycznie podchodzić do inżynierii genetycznej, jako doskonałego sposobu na poprawianie pana Boga. Jako przykład niech posłuży fakt, że naukowcy, wszczepiając niektórym gatunkom roślin gen odporności na herbicydy, uodpornili na nie wiele innych gatunków. W świecie roślin dochodzi bowiem czasem do zapylenia międzygatunkowego - gatunki muszą być spokrewnione - i w ten sposób gen się rozniósł. Dopiero ostatnio opracowano sposób zapobiegania takim niepożądanym efektom. Mianowicie gen odporności umieszczono w DNA chloroplastów, które nie są obecne w pyłku. A nie można tak było od razu? Nauka rządzi się jednak swoimi prawami, które często nie idą w parze ze zdrowym rozsądkiem. W takich chwilach to nawet się cieszę, że wydatki na naukę w Polsce są tak niskie, bo gdzie wtedy jeździłbym na ryby? Wszystkich szerzej zainteresowanych tematem odsyłam do książki M.Reiss, R.Straughan "Poprawianie natury. Inżynieria genetyczna - nauka i etyka" Warszawa 1997, która ukazała się nakładem wydawnictwa Amber. Zachęcam także do polemiki na forum. Przemek Pilaszek |