|
Dwa w jednym - wędkarski "wash and go"
Rola wędziska w metodzie "drgającej szczytówki" jest pierwszoplanowa. I podwójna! Wymaga się bowiem od niego nie tylko sprawności, wytrzymałości, lekkości podczas operowania nim w trakcie podawania przynęty, zacięcia, holu i lądowania, ale przede wszystkim jak najdoskonalszego reagowania na brania. I to nie tylko na samej szczytówce, lecz na całej długości kija.
Nie ma sensu omawianie konkretnych wędzisk, bowiem wędkarskie przyzwyczajenia do ulubionych firm mają czasami pozaracjonalne podłoże i tak naprawdę nie są niczym nagannym. Ja sam na przykład mam ogromną słabość do "Shakespeara", choć doskonale zdaję sobie sprawę z wielu niedociągnięć powstających podczas produkcji wędkarskiej masówki. Niezłe, przede wszystkim wygodne podczas transportu na łowisko, są kije "Silstara", czułe i lekkie wędziska "Byrona", świetnie do połowu śre-dniej wielkości ryb nadają się wędki produkowane przez "Leedę", niezwykle wszechstronne są "Cormorany" oraz D.A.M.-y, wspaniałe są Shimano... Zresztą w chwili obecnej wędziska do DS produkuje chyba każdy , kto nie specjalizuje się w ściśle określonym, wąskim asortymencie kijów.
Także i wśród zupełnie nieznanych na rynku producentów trafiają się istne cacuszka. Warto przyjrzeć się - choć z pewną rezerwą - wędziskom włoskim, których na naszym rynku coraz więcej.
Przemysł tamtejszy znajduje się obecnie na etapie wszechstronnej promocji, więc za mniejsze pieniądze można nabyć sprzęt porównywalny nawet z najbliższymi ideału wędkami Shimano, Browninga czy Mitchella. Rezerwa jest jednak konieczna - wkraczające na rynek przedsiębiorstwa z Italii, Niemiec, Francji oraz z Dalekiego Wschodu bardzo często oferują sprzęt efektownie wyglądający, ale mający znamiona ordynarnego chłamu. W wędziskach "pikerowych" nieraz występuje przeciążenie kija szczytówką o zbyt dużej masie i to całkowicie dyskwalifikuje produkt.
Zgranie elementów - oto, co jest najważniejsze przy wyborze lub samodzielnym wykonaniu wędziska z drgającą szczytówką.
Ideałem, do którego dążą producenci jest w dalszym ciągu angielski, jednoczęściowy SHUDDER; rzecz jasna komputery światowych potentatów opracowały abstrakcyjny wzorzec zbudowany według matematycznego założenia i ideał ten nie zostanie nigdy osiągnięty. Prototypy w laboratoriach japońskich, niemieckich i duńskich, które w najdoskonalszym stopniu zbliżają się do komputerowego wzorca, są tak drogie, że zbliżają się do poziomu abstrakcji. Koszty produkcji objętych tajemnicą prototypów sięgają setek tysięcy dolarów, zaś przeznaczone dla kolekcjonerów krótkie serie najbardziej sprawnych i luksusowych kijów osiągają cenę do 10 tys. dolarów za egzemplarz.
Ideałem, który można jednak wyprodukować kosztem nie rujnującym zamożnego wędkarza jest jednoczęściowe wędzisko o długości 12 stóp (ok. 3,6 m) wykonane z kompozytów szklanych i węglowych z diagonalnym oplotem kevlarowym, zaopatrzone w superlekkie przelotki, rozlokowane na blanku wg logarytmicznego wzorca. Ale i tak wędzisko pozostaje na poziomie abstrakcji. Z przyczyn prozaicznych, choćby transportowych.
Trzeba było więc ideał pociąć na kawałki (przy 12 stopowej długości na trzy części), co znacznie zaburzyło matematyczne wyliczenia. Za to stworzyło wędkę funkcjonalną, choć nadal luksusową. Jedna, trzystopowa szczytówka (ok. 1,20 m) znacznie ograniczyła uniwersalność wędziska. DS bowiem, to w założeniach możliwość doboru akcji końcówki sygnalizacyjnej do różnego rodzaju łowisk, siły wiatru, obciążenia a nawet rodzaju przynęty i dłu-gości przyponu.
Dzielony na trzy ideał z jedną końcówką nie spełniał wymagań. Najdoskonalszym kompromisem między komputerem a zdrowym rozsądkiem są zestawy typu "SWIMFEEDER", przeznaczone do łowienia "pikerami" za pomocą sprężyn i dużych koszyczków zanętowych. Jest to wędka idealna do połowów w rzekach o sporym i średnim prądzie. Z reguły komplet "fiderowy" ma jeden lub dwa zapasowe segmenty szczytowe z jednorodnego, choć sztywnego włókna węglowego. Segmentu te mają - rzecz jasna - różną elastyczność, pozwalającą na optymalny dobór do warunków połowu. Ale jest to dążenie do doskonałości kosztem wędkarskiej kieszeni. Siłą rzeczy "swimfeeder" z zapasowymi segmentami musi być droższy nawet od "pokrajanego" ideału.
Z pokorą podchodzę do własnych finansowych możliwości i nie mam w domowym stojaku klasycznego "fidera", ale mając wybór, przedkładałbym nad "multipicker" z wymiennymi końcówkami wędzisko z kompletem jednorodnych segmentów szczytowych. Jest to bowiem kij, w którym niemal idealnie zgrane są wymagane funkcje "pikera" - a więc nośna, amortyzująca oraz sygnalizacyjna. To wędzisko najbardziej "dreszczowe'' (o tym dreszczu będzie jeszcze dużo w tej książeczce), podniecające i ... po prostu wytrzymałe. A takie - co doceni każdy "pikerzysta" - najbardziej "cięte" spośród wędek "tipowych".
Kompromisy, kompromisy - to podstawa wszelkiego biznesu. Ekspansja "drgającej szczytówki", to nie rozpowszechnienie luksusowych modeli, a pogodzenie dążenia do doskonałości z wędkarskim portfelem. To wędzisko na tyle dobre, by nie zanegować idei DS, ale też niezbyt drogie - tak, by każdy wędkarz-hobbysta mógł sobie na nie pozwolić. Używam słowa "hobbysta" nie bez kozery, bowiem nie da się zaprzeczyć, iż "pikanie" nie jest techniką najtańszą i od mniej zamożnych wędkarzy wymagać może wyrzeczeń, oszczędzania, być może na jedzeniu, ubraniu, na wszystkim - a do tego niezbędna jest autentyczna pasja. Tym bardziej, że "drgająca szczytówka" wciąga i po nauczeniu się jej na najprostszej "samoróbce" zaczynają się koszmary nocne.
Ja sam z dziesięć lat temu prześladowany byłem przez sny o zawodach wędkarskich na jakimś kanale; siedziałem sobie ze swoją "samodziełką" z czeskiej "Sony" pomiędzy Kremkusem łowiącym na eksperymentalne D.A.M.-y i jakimś brodatym facetem, tnącym grube leszcze cudnym wędziskiem o superszybkiej akcji. A takie sny kończą się pasztetową, kaszanką i ryżowymi kleikami, czasem nawet przez długie tygodnie, bo jakżesz nie kupić wędki, skoro podświadomość jest jej pełna?
Obrzydlistwo - takie sny... Ale kij trzeba kupić. I już! Na "pasztetową dietę" przeszedłem z racji sporadycznego pokazywania się na naszym rynku pierwszych multipickerów.
Pamiętam, kupiłem kijaszek, na który dziś nie chciałbym łowić nawet z wczasowego pomostu. Była to węglóweczka o długości 2,10 m, z trzema wymiennymi końcówkami o glistowatej akcji, ale przy mojej "Sonie" wydawała się wspaniałością.
Oczywiście po kilku tygodniach "pikania" zabrałem się za przerabianie wędeczki i zacząłem mieć pojęcie, czym powinien być sprawny kij.
No więc musi być lekki, powinien mieć co najmniej 2,5 m, dość długą rękojeść i pewny uchwyt kołowrotka. Musi też być mocny - na pęczek robaków połaszczyć się może kilkunastokilowy sum. A jeśli sum, czy inna równie silna ryba, to wędzisko powinno być elastyczne, dobrze amortyzujące ataki, zrywy, murowania.
Ale dość teorii, chodźmy do sklepu wybierać nasz ukochany "pikerek".
Znaleźć wady - polski rynek wędkarski chory jest od urodzenia. Za handel sprzętem wędkarskim biorą się ludzie, którzy nie potrafią zawiązać haczyka. I takie jest ich prawo, bowiem mają pie-niądze i zdają sobie sprawę, że na ludzkich pasjach można dobrze zarobić. Niewiele jest jednak sklepów, których obsługa poważnie traktuje klienta i potrafi udzielić fachowych porad. Herezje, których wysłuchać można od sprzedawców i właścicieli są tak wielkie, że zdaje sobie z nich sprawę średnio zaawansowany wędkarz. Sytuacja ta nie zmieni się, jeżeli klienci nie będą dbać o własne interesy, jeśli będą dawali sobie wcisnąć byle chłam i jeżeli właśnie oni nie nauczą obsługi podstaw wędkarskiej wiedzy.
Daleko nam jeszcze do tego, by - jak w cywilizowanych krajach - nastawiać się na kupowanie produktów najlepszych w danej klasie. W większości stoisk znaleźć można obok siebie sprzęt pierwszorzędny, średniej jakości oraz wyroby, które dobra praktyka wędkarska nakazuje zdyskwalifikować na pierwszy rzut oka. Podobnie rzecz ma się z cenami sprzętu - na przykład za około 2000 zł można nabyć przyzwoite wędzisko "pikerowe", które służyć będzie przez długie lata oraz kij, który podczas zarzucenia 15 g ciężarka połamie się w trzech miejscach.
Decydując się więc na kupno "pikera", nastawmy się na bardzo ograniczone zaufanie do wystawionego sprzętu. Dotyczy to niestety także wędzisk sygnowanych nazwami renomowanych firm, a to z powodu permanentnego łamania prawa wyłączności i przedstawicielstwa oraz licznych "podróbek" wszystkimi możliwymi kanałami napływających do Polski. Jeśli więc wystartować chcemy z wysokiego pułapu i nabyć kij doskonały, drogi - kupujmy wyłącznie u oficjalnych przedstawicieli producenta, żądając wręcz przedstawienia dowodów, że mamy do czynienia z autentykiem, a nie z imitacją. Mamy do tego pełne prawo, chcąc z własnej woli zostawić w kasie dużą sumę.
Jeżeli jednak posiadamy kwotę ograniczoną i nie zdecydowaliśmy się na samodzielne wykonanie wędziska (o tym na końcu książeczki) nastawmy się na szczegółowe sprawdzenie każdego elementu oferowanego "pikera".
Pierwszy kontakt z kijem - po zmontowaniu wędziska i "przypasowaniu go do ręki", powinno się sprawdzić wyważenie i akcję. Jeśli podczas pierwszego kontaktu odnosi się wrażenie, iż - proszę mi wybaczyć wędkarski żargon, ale będę zeń korzystał w całej książeczce, a to z racji jego komunikatywności - "kij leci na ryj", to odłóżmy go na ladę i nie zawracajmy sobie nim głowy. Oznacza to, że szczytówka jest o wiele za ciężka w stosunku do długości, masy i akcji całości.
Nie zawsze jednak wada ta widoczna jest tak ewidentnie. Wprowadzamy więc wędzisko w krótkie drgania na całej długości i obserwujemy jego zachowanie. Jeżeli odkształca się ono jedynie przy szczytówce, mamy do czynienia z akcją sztywną. Wielu wędkarzy ceni sobie właśnie taką - ułatwia ona znacznie zacięcie, daje więcej emocji podczas holu i arcyciekawie znaczy brania. Sztywność powinna być jednak umiarkowana - jeśli punkt wygięcia znajduje się powyżej 1/4 długości kija, mierząc od szczytu - to wędzisko jest wybitnie za sztywne. Więc odkładamy je na ladę.
Wędziska
miękkie podczas takiej próby oprócz punktu wygięcia mają drugi bardzo
istotny moment. Jest nim linia odbicia - przebiegająca w miejscu największego
odkształcenia dynamicznego, znajdującego się poniżej punktu wygięcia.
Jeśli odkształcenie jest zbyt duże (wędzisko "bije" podczas próby),
oznacza, iż jest zbyt miękkie lub szczytówka ma za duży ciężar. Więc
z powrotem na ladę. Wędkę odkładamy też, jeżeli linia odbicia przebiega
poniżej połowy długości kija - oznacza to, iż wędzisko jest zbyt miękkie
do omawianej techniki połowowej.
Kije "pikerowe" - jak większość wędzisk - wytwarzane są w wersji nasadowej i teleskopowej. Te pierwsze są z reguły sprawniejsze, lepiej przenoszą "dreszcz" szczytówki sygnalizacyjnej. Są też wytrzymalsze i bardziej stabilne podczas holu i lądowania. Ale i teleskopy mają swoje zalety i ferowanie wyroków degradujących którekolwiek z rozwiązań konstrukcyjnych wydaje mi się przesadne. Ja sam korzystam chętnie z obydwu wersji. Jeśli jednak wybieramy teleskop, to koniecznie ten o krótkim składzie, bowiem gęstsze rozłożenie przelotek gwarantuje bezpieczny hol dużej sztuki, zaś nieco sztywniejsza akcja lepiej przenosi "dreszczyk" podczas brań.
Komplet szczytówek - bardzo starannie sprawdzamy wszystkie szczytówki sygnalizacyjne. Muszą one być równomiernie zbieżne. Jakiekolwiek dopiłowania w grubszym końcu, umożliwiające osadzenie końcówki w składzie głównym (body) z miejsca dyskwalifikują wędzisko lub zmuszają wędkarza do wykonania natychmiastowych poprawek przed pierwszą wyprawą.
Obowiązuje zasada - szczytówka sygnalizacyjna nie może być w żadnym punkcie grubsza od przekroju wtyku. Może być - dla uzyskania zróżnicowanej akcji - poprowadzona przez kilka centymetrów grubością równą temu przekrojowi, ale odcinek ten nie może być zbyt długi, zaburza bowiem płynność akcji i naraża wędzisko na uszkodzenie, do złamania włącznie.
Płynność akcji sprawdzamy natychmiast - chwytając za koniec sygnalizatora, wyginamy dość zdecydowanie całe wędzisko.
Jeżeli łuk wygięcia całej wędki jest wyraźnie zaburzony w pobliżu wtyku, mamy do czynienia z poważną wadą. Nie dyskwalifikuje to jednak wędziska; jeśli jego inne parametry okażą się bardzo dobre, możemy zdecydować się na samodzielne poprawienie płynności akcji za pomocą zwykłego papieru ściernego.
Sprawdzamy starannie same "tipy" - powinny mieć różną akcję, umożliwiającą zastosowanie ich w rozmaitych warunkach.
Chwytamy cały komplet za przelotkę szczytową i pozwalamy opaść dolniczkom. Można wówczas ocenić wrażliwość oraz walory sygnalizacyjne końcówek. Aby skontrolować ich pracę pod obciążeniem, chwytamy za szczyt oraz dolnik i przyginamy, leciutko rozciągając. Jeśli punkt wygięcia znajduje się powyżej połowy długości "tipu", szczytówka jest niezła.
Bardzo istotne jest staranne obejrzenie przelotek (o tym, że powinny być wysokiej klasy, nawet nie będę pisać) i sprawdzenie prawidłowości ich rozmieszczenia. Nad tym też rozpisywać się nie będę, bowiem literatura dostępna na rynku wyjaśnia sprawę dostatecznie.
Pełny komplet szczytówek oferowany jest jedynie przez najlepszych producentów, a i to tylko w najbardziej luksusowych modelach. Kupując wędzisko z dwiema, trzema szczytówkami, wędkarz powinien dążyć do posiadania pełnego zestawu, zawierającego trzy "tipy" z włókna szklanego o różnej akcji, pełną szczytówkę z włókna węglowego, pozwalającą łowić w bystrym nurcie ze sprężyną zanętową (wersja feeder), krótszą węglóweczkę, najlepiej pustą, umożliwiającą jigowanie lub miękkie spinningowanie oraz końcówkę typu "swing tip" do najbardziej delikatnego łowienia w wodzie stojącej (metoda "swing tip", kołyszącej się szczytówki, omówiona została w aneksie na końcu książeczki).
Zestaw ten pozwoli maksymalnie wykorzystać wędzisko i stosować wszystkie metody, w których o braniu informuje zachowanie się szczytówki.
Komplet sygnalizatorów powinien być przechowywany i przewożony w specjalnej tubie, nie zaś w proponowanym przez niektórych producentów dolniku wędziska. Jeśli jednak - z lenistwa czy z zamiłowania do wygody - przechowujemy je wewnątrz kija, to tylko w miękkiej szmatce lub specjalnie uszytym mini-futerale.
Samo wędzisko - jeżeli już je mamy - wymaga pieczy. Na łowisko wozimy je w oddzielnych, miękkich (z weluru, pluszu, aksamitu) ochraniaczach i tak zabezpieczone dopiero umieszczamy w futerale ogólnym. Jeśli wybraliśmy teleskop, należy pamiętać o tym, by po każdej wyprawie starannie przetrzeć go wilgotną szmatką, usunąć wszystkie drobiny piachu i odłożyć na stojak.
Kilka razy używałem - i nadal będę to robić - terminu "dreszcz", "dreszczowe" wędzisko. Ową "dreszczowość" należy także poznać podczas wyboru kija. Kładziemy dolnik na ladzie, tak by niemal 1/3 wędziska spoczywała na niej (ma to markować ułożenie na podpórkach), chwytamy końcówkę sygnalizacyjną w połowie długości i o kilka centymetrów odginamy szczyt wędki. Puszczamy go potem raptownie - jeśli przez całą, długość wędziska przejdzie łatwo zauważalny dreszcz, to będziemy zadowoleni z nabytku. Jeśli natomiast impuls rozmyje się, można kij na ladzie pozostawić i nadal prowadzić poszukiwania.
Ten "dreszcz" jest bowiem najistotniejszy w metodzie drgającej szczytówki. To on czyni ją tak ekscytującą, on wyrywa wędkarza z zagapienia się w przestrzeń, on informuje o sposobie brania i sile, a nawet gatunku ryby. Żadna nazwa nie zastąpi angielskiego słowa "shudder" - nic innego tak celnie nie oddaje istoty wędkowania metodą drgającej szczytówki...
|
|
|