Wędkarstwo - Portal Serwera
Tygodnik Wędkarski

Od patyczka do
kosmicznych
technologii


Dwa w jednym -
wędkarski
"wash & go"


Wędkarska
paczuszka -
wyposażenie
pikerzysty


Organizacja
stanowiska


Reguły gry - połowy na konkretnych łowiskach - jezioro

Małe zbiorniki i żywcowa DS

Kanały i zalewy

DS i rzeki

Drgające świetliki - noce z pikerem

Zrób to sam

Swing tip

 

Reguły gry - połowy na konkretnych łowiskach

Jak ustawić wędki, łowić blisko czy daleko, w głębi, na płyciźnie, czy "na kancie", w nurcie, na jego pograniczu, czy na zwolnieniu... Pytań jest mnóstwo -powstają one, zanim jeszcze znajdziemy się nad wodą Niestety odpowiedzi na nie może być wielokrotnie więcej. Jest ich tak dużo, że kuszenie się o przedstawianie jakichkolwiek recept, wydaje mi się nieporozumieniem. Wszak każdy nas pamięta, jak w ulubionych miejscach jednego dnia ryby biorą w pobliżu brzegu, by podczas następnej zasiadki przenieść się dalej, "na wodę". I to przy pozornie zbliżonych warunkach pogodowych takim samym stanie wody, porze dnia i fazie księżyca. Nikt, nawet najbardziej uczony w księgach ichtiolog, nie potrafi odpowiedzieć jednoznacznie na stawiane wyżej pytania.

Tylko metoda prób i błędów, wsparta rzecz jasna podstawami wędkarskiej wiedzy i doświadczeniem, pokazać może, gdzie konkretnego dnia, na konkretnym łowisku najlepiej żerują ryby. Są oczywiście w wodzie określone z grubsza rewiry, w których najchętniej przebywają - różne dla różnych gatunków, dla grup wiekowych, dla sposobów pobierania pokarmu i w tych miejscach doświadczony wędkarz lokować będzie swój zestaw. Właśnie w nich będzie próbować i popełniać błędy, w tych rejonach umieści zanętę, by ryby zwabić i przytrzymać. Do tychże rewirów dostosuje wędziska, obciążenie, długość przyponu wielkość haka i masę obciążenia. Ale im więcej pokory nad wodą, im mniej przejawów stuprocentowej pewności, im więcej eksperymentów, prób, poszukiwań - tym więcej szans na zdobycz, na nabywanie wiedzy, doświadczenia.

Wyższość "drgającej szczytówki" nad denką polega przede wszystkim na tym, iż w "quiver tipie" istnieje ciągła możliwość zmiany taktyki, częstego przestawiania przynęty i zaobserwowanie na "koniuszku" właściwego dla danego dnia i łowiska sposobu pobierania pokarmu. Ciężka gruntówa jest bodaj najbardziej "fuksiarską' metodą połowu, każde zarzucenie zestawu z kilku a nawet kilkunastodekowym obciążeniem jest dokładnie tym samym, co wrzucanie do wody kamieni. Natomiast obciążenie dziesięciokrotnie mniejsze, przy odrobinie wprawy i szacunku dla sprzętu, spowoduje plusk niewiele większy niż bawiąca się na powierzchni ukleja czy "oczkujący" jaź. Ale początkujący "pikerzyści", dawniej zwolennicy denki, bardzo często traktują nową dla siebie metodę, jak kontynuację gruntówy. Zdarza się, że stawiają kije na sztorc, co jest ewidentnym błędem w sztuce - tak postawiony "tip" powoduje dużo większe opory, trudniej jest zaciąć, a z zadartą głową nie siedzi się zbyt wygodnie. Stosowane przez wielu żółtodziobów odchodzenie od wędziska i obserwacja szczytówki z pewnej odległości sprawia, iż przestaje to już być łowienie na "quiver tip". Wraca się do denki i to bez większych szans na powodzenie - przy miękkiej szczytówce samozacięcie następuje równie rzadko, jak przy spławiku z kolca jeżozwierza.

Kolejnym błędem mającym za przyczynę przyzwyczajenie się do gruntówy jest stosowanie nagminnie bardzo dalekich zarzuceń. Czyni się tak w przeświadczeniu, że im dalej, tym większe ryby.
Tymczasem tylko czasami jest to prawda.

Dzięki stosowaniu metody "quiver tip" można bardzo szybko poznać charakter łowiska, jego głębokość, wyścielenie dna, kąt spadu. Modna odnaleźć każdy uskok, podwodną łąkę, ilaste zbrylenia. I łowić świadomie - nie tak jak w gruntówie liczyć na to, że obok zestawu przepłynie akurat jakaś zgłodniała ryba.

DS w jeziorze

"Drgająca szczytówka" jest metodą przeznaczoną do połowów z brzegu. Stosowanie jej na łodzi bywa niekiedy możliwe, ale wymaga bardzo wysokiego kunsztu i - chyba - lekkiego oszołomienia tą techniką Moje "oszołomstwo" trwało przez dwa sezony, ale na szczęście minęło i obecnie łowię na "quiver" jedynie z brzegu.

A więc jezioro. Powiedzmy, że nie przepływowe, o wodzie wybitnie stojącej, zakłóconej niekiedy bardzo lekkimi prądami wywołanymi przez różnicę temperatur wody i wiatry. Na jeziorach głębokich - jeśli trafiam nad nie pierwszy raz - staram się zlokalizować "kant", czyli uskok dna między szelfem przybrzeżnym a głębią. Na owym zboczu, niekiedy stromym, czasem łagodnym, innym razem terasowatym, wśród roślinności i osadów dennych lubi przebywać i żerować ryba.

Znaczenie ma każdy uskok - być może dlatego, że łatwiej rybom poszukiwać pokarmu na zboczu, niźli bobrować w mule płaskiego dna w nienaturalnej pozycji "do góry ogonem".

Na różnych jeziorach, a nawet w różnych rejonach jednego, ów poszukiwany "kant" znajduje się w rozmaitej odległości od brzegu. Zdarza się, iż spad zaczyna się tuż przy brzegu i kończy na ogromnej, kilkunastometrowej głębokości.

"Pikerzystę" obowiązuje wówczas zasada, iż stanowisko organizuje się zawsze w odległości co najmniej dziesięciu metrów od miejsca, w które podawać będziemy przynętę. Czyli jeżeli łowimy dwa czy trzy metry od brzegu, to wędki ustawiamy co najmniej 8 m z boku. (rys. A)
Bywa, że kant, albo nawet pierwszy niewielki uskok dna w szelfie, znajduje się kilkadziesiąt metrów od brzegu...

Wówczas zasadne jest łowienie na wprost. Wielu moich kolegów łowi w taki właśnie sposób. Ja sam preferuję jednak zarzucanie zestawu w skos, a to z prostej przyczyny... (rys. B)

Otóż w wodach stojących - a więc w niektórych jeziorach, w stawach, gliniankach, wyrobiskach pożwirowych, odciętych starorzeczach - wędzisko ustawia się pod katem prostym (90°) w stosunku do żyłki. Takie ustawienie "uczula" szczytówkę sygnalizacyjną najpełniej - można dostrzec jej reakcję nie tylko na branie ryby, ale wręcz na zawirowania wody wywołane jej przepłynięciem w pobliżu zestawu. Zasada ta powoduje, iż wędkarz łowiący na wprost, kiedy na moment oderwie zmęczony wzrok od "tipów", ma przed sobą linię brzegową, czasem krzak, linię trzcin. Nie jest to ta panorama, po którą przychodzi się nad jeziora. Zaś łowienie na skos pozwala rozejrzeć się po okolicy, pogapić na perkozy, na drugi brzeg, czy po prostu pobłądzić wzrokiem po krajobrazie.

Kiedy już udało się zlokalizować "kant", dobrze jest zmontować cięższy zestaw na dłuższej wędce. Z reguły zaopatruję go we własny podkarmiacz. Na wodzie stojącej rzadko korzystam ze sprężyn i koszyków zanętowych przeznaczonych do mikstur roślinnych. Używam przede wszystkim zamykanych dwustronnie, tulejkowatych pojemników z otworami i napełniam je drobnymi białymi robakami i dżdżownicą kalifornijską. Używam możliwe najkrótszego przyponu, najwyżej 25 cm. Nie łowię tą techniką na dnie grząskim, bardzo zamulonym i pokrytym gęstą roślinnością. W jeziorach silnie zeutrofizowanych twardsze dno można znaleźć na najbardziej stromych spadach podwodnych zboczy i na nieco większej głębokości w przedziale 4-8 m. Przebywają w tej warstwie ryby duże: okoń, sandacz, a przede wszystkim gruba płoć i leszcz.

Na dwa ostatnie gatunki nastawiam się przede wszystkim.

Jeśli w podkarmiaczu znajdują się białe i czerwone robaki, próbuję obu tych przynęt i wybieram tę, na którą jest więcej brań. Z dżdżownicy rezygnuję natychmiast, jeżeli przynętą zaczyna interesować się jazgarz lubiący także tę strefę wody. W okresie letnim korzystam często z przynęty roślinnej, grubokęsowej. Zakładam spore gulały z kaszy manny, z bardzo zwięzłego ciasta - w "drgającej szczytówce" ta zwięzłość jest szalenie istotna. Za miękko ugnieciona kasza, łatwo spadające z haka ciasto dyskwalifikują całkowicie przynętę dla omawianej metody.

Jeśli decyduję się na przynęty roślinne na cięższym zestawie, to zmieniam podkarmiacz na drobnooczkowy, zamknięty koszyczek i wsypuję doń sypką, ale dobrze nasączającą się zanętę. Na przykład płatki błyskawiczne, grubo tartą bułkę, lub gotową, ugniecioną zanętę specjalistyczną z dodatkiem grubych kęsów - właśnie płatków, płukanych kasz, białych robaków czy poczwarek.

Cięższy zestaw, to grubsza żyłka główna, mocniejszy przypon, nieco większe obciążenie pomagające podczas zarzucania (nie stosuję oddzielnych ciężarków, ołów wmontowany jest w podkarmiacz). Cięższy zestaw, to nieco inna końcówka sygnalizacyjna - bynajmniej nie twardsza. Na wodach stojących "tipy" powinny być najdelikatniejsze z możliwych, dość długie i gęsto "naszpikowane" przelotkami. Do większych obciążeń i dalszych zarzuceń dobrze mieć wykonaną samodzielnie zbieżną na całej długości i dłuższą o ok. 1/3 od standardu szczytóweczkę. Stawia ona mniejszy opór, agresywniej znaczy brania, ale zacięcia muszą być dłuższe i nieco bardziej dynamiczne.

Rodzaj brań na tak zmontowanym wędzisku jest dość urozmaicony. I tak przez całe wędzisko przejść może delikatny dreszczyk, zaś końcówka wpaść w równie delikatne drżenia. Tak bierze ostrożnie żerująca płoć czy zabłąkany na tę głębokość węgorz. Po pierwszym drgnięciu kładziemy dłoń na dolniku. Zacinamy przy głębszym lub gwałtowniejszym wychyleniu...

I tu jest miejsce na słów kilka o uczulaniu szczytówki. Na wodach stojących lub bardzo wolno płynących możliwe jest dwojakie uczulenie "tipa" - na zwis i na kontakt. W pierwszym przypadku pozostawiamy szczytówkę wyprostowaną, nie napinamy wówczas żyłki i pozostawiamy ją w nieznacznym zwisie. Trzeba jednak pamiętać o wyprostowaniu przyponu - po opadnięciu ciężarka na dno, raz lub dwa razy przekręcamy korbkę kołowrotka. Łowienie "w zwisie" stosujemy podczas zasiadek na duże, ale podejrzliwe ryby, którym pozwalamy na spokojne wessanie przynęty.

Zaznaczy się to wyprostowaniem żyłki i wyraźnym skłonem szczytówki. Mamy wówczas ułamek sekundy na zacięcie. Spóźnienie daje rybie możliwość natychmiastowego wyplucia przynęty przy pierwszym oporze.

Nie polecam tej techniki początkującym i zagapiającym się wędkarzom. "Zwis" stosowany jest najczęściej podczas czatowania na karpie, liny i duże karasie srebrzyste i raczej na płytszej (do 3,5 m) wodzie. Niekiedy jednak zasadny jest podczas polowania na wyjątkowo duże leszcze i medalowe płocie na głębokich kantach lub położonych na ok. 6-8 m terasach - wypłaszczeniach dna, zwanych przez wędkarzy blatami.

Uczulenie szczytówki "na kontakt" polega na wyprostowaniu żyłki i minimalnym przygięciu "tipa". W tym przypadku możemy obserwować branie ryby od początku. Mamy wówczas więcej czy na przygotowanie się do zacięcia...

Oprócz opisanego powyżej rodzaju brania, możemy mieć do czynienia z kilkoma dość charakterystycznymi zachowaniami sygnalizatora. Przygina się on dość gwałtownie i równie szybko prostuje. Oznacza to, iż ryba podniosła przynętę z dna i powróciła do poziomej pozycji. Za moment "tip" przygnie się po raz drugi. Natychmiast wówczas zacinamy.

Jest to branie charakterystyczne dla dojrzałego leszcza, bardzo grubej płoci, niewielkiego karpia i dużego karasia. Prostowanie się końcówki jest odpowiednikiem wykładania spławika w klasycznej metodzie gruntowej.

Dość podobnie zachowuje się szczytówka, gdy przynętą zainteresuje się ogromny karp, z tym, że przygięcie będzie dużo bardziej głębokie, wyprost raptowniejszy... W tym przypadku czekanie na powtórne przygięcie często okazuje się daremne, karp wypluwa przynętę. Przy długich, wyjątkowo mocnych zaznaczeniach brania, staramy się ciąć natychmiast.

Jeśli nasza reakcja będzie spóźniona, nie powstrzymujmy jednak naturalnego odruchu - tnijmy, gdy "tip" się wyprostuje. Może ryba nie wypluła jeszcze haka.

Lin i karaś srebrzysty biorą w sposób bardzo charakterystyczny. Potrafią bawić się, smakować przynętę przez długie minuty. Podczas łowienia na "quiver tip" nie trwa to jednak tak długo jak w metodzie spławikowej. Być może opór sprężystej szczytówki prowokuje ryby do szybszego rozprawienia się z przynętą. Jeśli w "tip" wpadnie w dość jednostajne wibracje, zacinamy wówczas, gdy pogłębiają się one nieznacznie lub kiedy szczytówka zacznie się przyginać, tudzież pozostanie na moment w tym przygięciu.

Zacinamy też przy każdym gwałtownym wychyleniu szczytówki - agresywnie biorą ryby mniejsze oraz okoń, jazgarz i karp. Opisałem tu kilka najbardziej typowych zachowań szczytówki sygnalizacyjnej. Na łowisku spotkać można całą masę innych, często nigdy nie powtarzających się reakcji "tipa". Jest to bardzo podobne do wszystkich nietypowych zachowań się spławika. O powodzeniu decyduje wówczas doświadczenie, pewien łut szczęścia i pamięć o tym, iż zacinać należy wtedy, gdy sygnalizator przez ułamek sekundy pozostaje w podejrzanym położeniu lub dziwne impulsy uporczywie się powtarzają.

Wróćmy jednak na nasze jeziorowe łowisko. Długa wędka w wodzie, dno rozpoznane na sporej przestrzeni. Wędką krótką będziemy łowić delikatniej, zastosujemy mniejsze obciążenie, mniejszy hak, najdelikatniejszą szczytówkę. Jeśli dno jest grząskie lub bardzo zarośnięte, wybieramy długi przypon, nawet metrowy, pamiętając jednak o wyprostowaniu go przy zarzucaniu zestawu. Możemy skorzystać z dowolnego rozwiązania zapobiegającego ugrzęźnięciu obciążenia zbyt głęboko w mule - np. z długiej rurki antyzaczepowej, ciężarka z drutu mosiężnego, samoustawiającej się rurki igielitowej - wszystko po to, by przynęta znajdowała się na powierzchni mułu czy warstwy detrytusu.

Tak zmontowany zestaw lokujemy w centrum pola zanętowego.

Jeśli wybrane łowisko znajduje się w odległości kilku metrów od brzegu, nęcę w taki sposób, by skonstruować na dnie tzw. tarczę zanętową. W tym celu rozrzucam szeroko garść lub dwie dość sypkiej zanęty - tę porcję bardzo mocno doprawiam substancjami aromatycznymi i wabiącymi. Kolejne dwie garście ugniecione w rozsypujące się w powietrzu kule posyłam w środek pierwszego pola nęcenia. W tej porcji jest nieco mniej atraktora, choć i tak dodatek przekracza nieco normy zalecane przez specjalistów. Następne kule - dwie, trzy a nawet cztery, mieszczące się swobodnie w dłoni - zawierają przepisową ilość substancji wabiąco-smakowej. Wrzucam je w samo centrum obu poprzednich nęceń. Zanęta jest dobrze związana, ale tak, by kule rozpadały się natychmiast po uderzeniu o powierzchnię wody. Sporo w nich dodatków grubokęsowych - kasz, białych robaczków, siekanych dżdżownic, gotowanych ziaren.

Zestaw z przynętą - koniecznie zawartą w zanęcie - posyłam oczywiście w sam środek "tarczy".

Nie da się tarczy wabiącej utworzyć, jeśli wybrane łowisko jest zbyt daleko od brzegu. Wówczas używam jedynie dobrze związanej zanęty, którą w łowisku lokuję przy pomocy procy.
"Wstrzeliwuję" na możliwie najmniejszej powierzchni 10-15 kulek wielkości włoskiego orzecha.

W obu przypadkach donęcam po wyholowaniu każdej ryby.

W jeziorze staram się łowić według wszystkich reguł wędkarskiej sztuki - tylko stosowanie się do nich przynosi rezultaty. Oprócz tego, o czym pisałem wyżej, dbam jeszcze o kilka spraw - staram się łowić po stronie nawietrznej, gdyż właśnie tam zbiera się najwięcej ryb, bowiem pędzone wiatrem masy wody przynoszą i osadzają na dnie najwięcej jadalnych kąsków. I właśnie łowiąc pod wiatr jeszcze bardziej doceniam zalety drgającej szczytówki. Pozy mocnych podmuchach zarzucanie lżejszego, spławikowego zestawu może sprawiać bardzo wiele kłopotów, wrzucenie zaś ołowianego ciężarka nie nastręcza najmniejszych problemów.

Staram się - o ile to możliwe - łowić też u ujścia kanałów, strumieni, a nawet melioracyjnych drenaży. Wolę zatoczki od brzegów jednostajnych, wybieram zbocza cypli wrzynających się w jezioro. Kuszą mnie oddalone od brzegu kępy oczeretu i sitowia, kamienne rafy, porośnięte grążelami śródjeziorne wypłycenia. Kuszą też wszystkie dołki wśród litoralu, gdy dno gwałtownie opada w lejowatą głębinkę. Interesujące są okolice zwalonych drzew, zatopionych pniaków - ale są to przecież atrakcje dotyczące każdej metody połowu...
 
Reklamy Krokus: GetSimple