|
Drgające świetliki - noce z "pikerem"
Współtowarzysz wielu moich wędkarskich wypraw, Andrzej Jaworski, zaraził
się "drgającą szczytówką" niedawno. Ale dotkliwie, o czym może świadczyć
pęk wymiennych "tipów" do każdego wykonanego własnoręcznie wędziska.
Andrzej ma złote ręce i bardzo często wypowiada równie złote myśli.
Bodaj w dziewięćdziesiątym trzecim, nad Narwią w okolicach Modlina,
rzucił myśl, którą postanowiłem zapisać.
- Wiesz - powiedział zawijając się w poły peleryny-samoróbki -
to nocne "pikanie" od dziennego różni się tylko nastrojem...
Bo noc była z tych nastrojowych. Tuż nad wodą strzępiły się smugi
mgiełki, niebo odbijało się w lustrzanej powierzchni, szemrała woda na
kamienistej grobli, kochały się żaby i trąbił bekas. Na końcu szczytówek
siadły sobie zielonkawe świetliki, takie same podrywały się do lotu za
naszymi plecami w zaroślach wierzby i kruszyny.
To było to samo chemiczne światełko - w żywych, przygotowanych do godów
owadach i w trzymilimetrowych "Kniklichtach" kupionych na wędkarskiej
giełdzie. Wpatrzeni byliśmy w te świetliki, uwieszeni na nich wzrokiem.
Nie chcieliśmy zgubić tej niesamowitej chwili - kiedy błyskający
zielonkawo punkcik stawał się kreską, łukiem, dreszczem, spazmem... I
nadzieją. Że może po raz kolejny pęczkiem kompostowych robali
zainteresuje się spływając do morza potężny węgorz, ogromny karp czy
leszcz wielki jak łopata do chleba.
Nocne stosowanie metody "quiver tip" rzeczywiście nie różni się niczym
od dziennego wędkowania. Wymaga tylko kilku rzeczy - przede wszystkim
poznania łowiska. Pewności, że częstymi gośćmi są tutaj ryby. Nie
wyobrażam sobie nocnych poszukiwań, zmian stanowiska i wszystkich z tym
związanych problemów. Zestawów rwanych na nieznanych zawadach,
zawieszanych na krzakach i gałęziach drzew, wrzucanych w kępy podwodnej
roślinności. Niepewnych lądowań w zaskakujących miejscach, niepewności
podczas holu, gdy niewiadomą staje się kierunek rybiego zrywu...
Rozpoznanie łowiska jest koniecznością podczas każdej nocnej wyprawy i
nie dotyczy wyłącznie "drgającej szczytówki". Nie tylko podczas
stosowania tej metody należy zorganizować sobie funkcjonalne stanowisko,
ale bałagan przeszkadza "pikerowi" szczególnie. "Quiver tip" to dość
dalekie i precyzyjne wyrzuty - bez doskonałej znajomości wody i
wytrenowania rzutów za dnia, łowienie przeistacza się w bylejakość
charakterystyczną dla ciężkiej gruntówy. Marnuje się sprawność wędzisk,
możliwości sygnalizacyjne oraz pozostawia przypadkowi zlokalizowanie i
sprowokowanie ryb do podjęcia przynęty.
Nocne "pikanie" to ponad wszystko dobrze widoczna szczytówka. Podczas
pełni i czystego nieba mogą być one nieoświetlone. Wystarczy pomalować
je na biało lub jasnożółto. Wielu kolegóv
w gorszych warunkach podświetla "tipy" za pomocą latarki. Dobre efekty
uzyskuje się przez rzucenie wiązki światła z boku, gorsze wzdłuż wędziska.
Dodatkowym mankamentem latarki jest fakt, iż można spotkać się z
zarzutem zakazanego regulaminem wabienia ryby za pomocą światła. Zarzut
ten jest absurdalny, bowiem latarka odstrasza raczej ryby niż je wabi,
ale z prawnego punktu widzenia jest on zasadny i nocna wyprawa może
skończyć się mandatem, zatrzymaniem sprzętu, rozprawą przed kolegium.
Dużo bardziej efektywne od światła latarki jest pomalowanie "tipu" farbą
fosforową i naświetlanie jej co kilkanaście minut. Ale farba ta jest
potwornie droga i odkąd w sklepach wędkarskich pojawiły się "świetliki"
chemiczne, sposób ten został zarzucony.
Do przytwierdzania na sygnalizatorze świateł chemicznych służą rozliczne
patenciki. Niektórzy wędkarże na stałe mocują rurki, w których można je
osadzić i w ten sposób ograniczają się do jednej, specjalnej
szczytóweczki nocnej.
Istnieją rozmaite plastikowe imadełka, które można zakładać na
szczytówki o różnym przekroju, ale spadają one dość często i równie
często powodują splątania zestawu na świetliku, co niekiedy doprowadza
do złamania delikatnej końcówki.
Nie wyobrażam sobie nocnego "pikania" bez świetlików i zwyczajnego
skotcha, przezroczystego plastra, którym można światełka przymocować do
"tipu" w taki sposób, by nie było w pobliżu pierwszej przelotki żadnych
zadziorów, zaczepów.
Przeźroczysta taśma daje mi poczucie bezpieczeństwa. Ileż szczytówek
połamałem, zanim odkryłem prawdę, iż świetlik należy przymocować po obu
końcach - wie moja rodzina, którą prześladowałem szklanym pyłem w
mieszkaniu podczas dorabiania kolejnych i kolejnych końcóweczek.
A tak poza tym, to wszystko jest takie same jak za dnia. I żyłka główna,
i obciążenie, i przypon, i hak. Tylko nastrój inny. I niespodzianek
więcej. Częstym gościem na sandaczowym zestawie staje się sum i węgorz,
częściej na kaszę mannę zdarza się karp i ogromny leszcz. W nocy wiele
ryb, które za dnia trzymają się z dala od brzegu, wychodzi na płycizny,
szuka żeru tuż przy burtach. Tylko na kanałach wielka ryba buszuje
pośrodku i szuka pożywienia w mule zbełtanym śrubami przepływających stateczków.
Brania podobne do dziennych, z tym że są nieco bardziej zdecydowane,
pewne. Reagować należy szybciej, ale dzięki Bogu noc sprzyja koncentracji.
A ów nastrój, o którym mówił Andrzej... On spływa na wędkarza. Zsyła go
noc i świetliki, które w każdej chwili mogą zadrżeć.
|
|
|