|
Swing tip - inna odmiana "gadającej" szczytówki
Marzenie o idealnym wskaźniku brań trwa, od kiedy człowiek poznał smak
rybiego mięsa...
Nizina Połabska, Środkowe Czechy, miejsce, w którym Wełtawa wpada do
Łaby. Obie rzeki są spokojne - od wyżyn, na których kręciły się i
kipiały, już daleko. Szeroko rozlane, pełne łagodnych łuków, wstecznych
prądów, zastoisk i łach. Sporo starorzeczy. Do Pragi niespełna 50 km -
to widać, szczególnie w soboty i niedziele. Kiedy w pobliżu
przeciwpowodziowych umocnień parkują samochody ze stołeczną rejestracją.
Właśnie nad starorzeczami Wełtawy i Łaby przyjrzeć się można dziejom
rozwoju metody, która znana jest dzisiaj pod nazwą "swing tip" -
kołysząca się, bujająca, huśtająca szczytówka...
Zestaw identyczny jak w "drgającej szczytówce", czyli zwyczajna
przystawka bez spławika. Inny jest tylko wskaźnik brań, rzadko spotykany
gdzie indziej.
Czescy wędkarze od pokoleń pracowali nad sygnalizatorem brań na wody
stojące. Wykonane z drutu, drewna, łodygi kwiatowej pałki wodnej
urządzenia podwieszali pod szczytówką wędzisk.
Na
początku był to po prostu bardzo długi spławik ze stosiny gęsiego
albo pawiego pióra. Zawieszony tuż pod przelotką końcową na żyłce
głównej pozwalał zauważyć branie przy pierwszym kontakcie ryby z przynętą.
Ale przytwierdzony na stałe do żyłki uniemożliwiał dalsze zarzucenie
zestawu.
Ktoś więc wymyślił przelotkę na dolnym końcu sygnalizatora, górny za
pomocą nitki, drucika, agrafki przytwierdzał do szczytówki wędziska i
tak powstało urządzenie, które do dzisiejszego dnia wędkarze znad
Wełtawy zwą "iżiśmarija".
Sztywne połączenie wskaźnika z wędziskiem, nawet przy najbardziej
ostrożnym zarzucaniu, zawsze grozi skomplikowanym splątaniem żyłki. A
owym splątaniom towarzyszy zazwyczaj okrzyk: - Iżiś Marija!
Czescy wędkarze decydują się jednak na ustawiczne grzeszenie wzywaniem
Boga nadaremno, bowiem podwieszony pod szczytówką sygnalizator jest
niezwykle czuły, a brak luzów na żyłce umożliwia szybkie i pewne
zacięcie ryby. Używanie spławika zawsze opóźnia ten moment.
Marzenie trwa - zbiornik Kijowski na Dnieprze to mekka podlodowego
wędkarstwa dla mieszkańców ukraińskiej stolicy.
W każdą zimową niedzielę tłoczno jest na lodzie. Tysiące mormyszek
trzęsie się w wodnej toni.
Na szczytach króciutkich wędzisk dziesiątki rodzajów kiwaków - z dziczej
szczeci, z rowerowych wentylków, ze sprężynek, strun od bandury i
bałałajki... Każdy z sygnalizatorów natychmiast pokazuje moment brania.
Każdy z nich to mini-quiver czy mini-swing tip. Jedne drgają, inne
huśtają się pod wędziskiem. Ale wszystkie doskonale spełniają swoje
zadanie - gadają o braniach.
Szkoda tylko, że kiwaków używa się wyłącznie zimą...
Letni kiwak po raz pierwszy zobaczyłem w 1987 roku w pobliżu miasta
Mozyrz. Położone jest nad Prypecią, ponad 130 km od miejsca, w którym
gubi ona swe wody w Zalewie Kijowskim.
Prypeć - podobnie jak Wełtawa i Łaba, jak Narew i Bug, Wisła, Odra,
Warta, pozostawiła w swojej pradolinie dziesiątki starorzeczy, jeziorek,
zastoisk. I na jednym z nich spotkałem Zaporożca łowiącego na prawdziwy,
stuprocentowy swing tip.
Z tym, że ani ja, ani on nie wiedzieliśmy jeszcze, że na Zachodzie tak
właśnie ochrzczono rewelacyjnaą nową technikę łowienia.
Hryhor Fedorycz swój swing tip nazywał swojsko i figlarnie - "zwisok".
Metoda ta znana była nad Prypecią, Styrem, Desmą i Jasiołdą jeszcze za
carów. Znakomicie sprawdzała się też w leśnych oczkach na Polesiu i
Wołyniu. Nigdy nie wyparła spławika, zwanego tutaj "korkiem", ani
samołówki z tuzinem przyponów - metod stosowanych do dziś i do dziś
zgodnych z prawem. Najambitniejsi jednak wędkarze - szczególnie łowcy
ostrożnych okazów, wielkich karpi, linów, karasi dorastających tu do
czterech kilogramów- dopinają do swych wędek ów "zwisok".
Hryhor Fedorycz przystosował do tej metody połowu standardowy,
"tekstylny" teleskop ze szklanego włókna.
Przesunął końcową przelotkę o kilka centymetrów w dół, pozostawiając
"goły" koniuszek szczytówki. Nanizał nań czarny, gumowy wentyl rowerowy,
do którego przymocowany był "zwisok" - trzydziestopięciocentymetrowy
patyczek z tonkinu o grubosci trzech milimetrów. Do dolnego końca
patyczka dowiązane było oczko przelotka, przez które przechodziła główna
żyłka zestawu.
Zaporożec łowił jak angielski lord- lekko, ekologicznie.
Nie używał ołowianego ciężarka, zastąpił go aluminiową rurką po
hawańskim cygarze, nawiercił w niej kilkanaście otworków. Rurkę
zasklepił kapslami od wina, przymocował do jednego nich oczko na żyłkę.
Do tak skonstruowanego podkarmiacza wsypywał miareczkę mieszanki
złożonej z "hnojakow i muchanoho czerwia", czyli z czerwonych robaków
wydobywanych spod krowich placków oraz larw muchy plujki. Robaki
wyłaziły z pudełka, wabiąc ryby w pobliże przynęty. Podobne zestawy
trafiają dziś z Zachodu do kijowskich sklepów pod angielską
nazwą"feeder" - podkarmiacz, koszyczek zanętowy...
O metodzie bujającej się szczytówki po raz pierwszy przeczytałem w
którymś z niemieckich czasopism wędkarskich.
Bodaj w osiemdziesiątym ósmym. Prezentowany był jako rewelacyjna nowość,
epokowy wynalazek w dziedzinie sygnalizatorów. Kosmiczne technologie,
superprecyzja, cudowna czułość, fenomenalna skuteczność. Tymczasem ja w
miejscu swing tipów z węglowego włókna, śrubowych połączeń, niklowanych
przelotek, wanadu, teflonu i fluorescencyjnych farbek widziałem
połabskie "iżismarije" i kozackie "zwisoki".
Rzecz jasna, oba te słowiańskie urządzenia w porównaniu z zachodnim
blichtrem, były szare, toporne, mało atrakcyjne.
Lecz ich istota była dokładnie tym samym.
Jakkolwiek zwałoby się tę metodę, to w ciągu ostatnich kilku lat -
podobnie jak "drgająca szczytówka" - zrobiła ona na Zachodzie prawdziwą
furorę. W ledwo płynących lub wręcz stojących wodach kanałów żeglugowych
we Francji, Niemczech, krajach Beneluksu metoda kołyszącej się
szczytówki okazała się nadzwyczaj skuteczna. Dwudziestocentymetrowy
zazwyczaj swing tip wykonany z włókna węglowego lub szklanego,
pomalowany jest odblaskową farbką, opatrzony kilkoma przelotkami. Jego
ciężar napina żyłkę w taki sposób, by opór był przez rybę ledwo wyczuwalny.
Wędzisko leży na podpórkach w zasięgu ręki wędkarza. Pierwsze "bujnięcie"
tipu i dłoń spoczywa na rękojeści. Przy kolejnym wychyleniu... Itd.,
itp. - postępowanie identyczne jak przy "drgającej szczytówce".
Połączenie
"tipu" z wędziskiem wykonane jest z elastycznego tworzywa i znormalizowanego
wkręta, za pomocą którego mocuje się go w specjalnie przystosowanej
przelotce szczytowej wędziska. Niektóre posiadają kilka nakrętek -
im jest ich więcej, tym wskaźnik jest czulszy. Ich liczba pozwala
na zróżnicowane uczulanie sygnalizatora.
O swing tipie nie da się napisać niczego więcej. Wszystko, co dotyczy
"drgającej szczytówki" na wodach stojących, tyczy się "bujającej".
Metoda "kołyszącej się szczytówki" dowodzi jednego - wędkarstwo, jak
cała obecna rzeczywistość, jest coraz bardziej skomplikowane,
wyspecjalizowane, choć tak naprawdę nie jest niczym nowym. Ale skończyły
się czasy jednej wędki, jednego spławika i haka. Nastała era wędzisk,
żyłek, kołowrotków, sygnalizatorów przeznaczonych do uprawiania
konkretnej techniki, do łowienia konkretnych ryb.
W przypadku swing tipu konieczne są określone warunki pogodowe - okazuje
się bezużyteczny podczas silnych wiatrów.
Nie można go używać na głębokich łowiskach. Ale w sprzyjających
okolicznościach jest najlepszy.
Warto więc mieć wędzisko-kombajn z kompletem drgających i z kołyszącą
się szczytówką..
Bo przecież ten dreszczyk...
|
|
|