
Konieczność rozwiązań nietypowych i działań ratunkowych jest w muszkarstwie
niezbędna, bowiem ryby czasami jeść nie chcą, choć je widać w stuprocentowych
miejscówkach...
Lipiec, Piława, jeszcze nie całkiem zarośnięta. Kilka dni chłodu,
więc woda klarowna, niczym górski kryształ. Lipienie widać - na skrajach
wewnętrznych przykos, w póltorametrowych dołkach po kilka wymiarków.
Na suchą nawet nie spojrzą, krótka nimfa też się na nic nie zdaje.
Tylko cholerne piekielnice co i raz wychodzą do wszystkiego, co drobne.
Szlag by to trafił - kolejny dołek i to samo.
Na środku rzeki, w wąskich, wolnych od roślin rynienkach coś zbiera.
Z chlupotem. "Ki czort" - myślę - "chlapie zupełnie
jak wiślany jaź...". Ale jaź, tutaj, niemożliwe...
To nie były jazie, a jeszcze większa niespodzianka. Do drobnego suszu
wychodziły w sposób bardzo zdecydowany 25. centymetrowe certy. To
właśnie na nich, a także na mniej licznych świnkach, ćwiczyłem pierwsze
moje muchowe zacięcia po latach przerwy.
A że obie rybki mają pyszczek od spodniej strony? Cóż, podczas zbierania
muszą bardziej od wierzchówek wystawać nad wodę. Stąd ten chlupot... |
(jaj)  |
CO POTRAFIĘ, CZYLI ZAWODY
Sprzęt
mam dobrany zgodnie z numeracją AFTM, muszki też, niczego sobie kolekcja
- na każdą pogodę, rzuty opanowane, a z rybami różnie bywa. Raz coś
tam złowię, częściej nic i nasuwa się pytanie: czy ja nie potrafię
łowić, czy też źle trafiam z pogodą, okresem aktywności żerowania
ryb, lub innymi tego typu okolicznościami?
Najlepszym sprawdzianem naszych umiejętności
są zawody wędkarskie. Znając miejsce, gdzie będą one rozgrywane, dobrze
jest potrenować sobie w tym miejscu, sprawdzając skuteczność wszystkich
metod na charakterystycznych odcinkach wody. Jednak często się zdarza,
że najlepiej nawet rozpoznane łowisko
nie chce nas obdarzyć.
Jeszcze parę dni temu łowiliśmy jakieś tam ryby,
a teraz te miejsca są puste.
Nowicjusz rozpoczyna nerwowy przegląd pudełka w poszukiwaniu tej jedynej
skutecznej muszki, która zapewni mu zwycięstwo. Nie jest to najlepsza
metoda taktyczna - a, w sumie, sposób postępowania.
Posłużę się najbardziej aktualnym przykładem,
zawodami na Welu, odbytymi w ostatnią niedzielę sierpnia.
Towarzyski charakter tych zawodów, jak
również udział w nich młodzieży spowodował drobne odstępstwa od regulaminu.
Do klasyfikacji dopuszczono wszystkie ryby, a nie, jak zazwyczaj,
tylko łososiowate.
W wiosennej turze bezapelacyjnie wygrał
kolega łowiąc 28 jelców, które nie potrafiły oprzeć się pokusie posmakowania
jego suchej muchy. Tylko, że wtedy woda była wysoka i o innej temperaturze.
W końcówce sierpnia woda była niska
i dużo cieplejsza. Do suchych muszek startowały wszędobylskie piekielnice
będące pod ochroną, natomiast w miejscach obfitujących w jelce pojawiły
się duże ilości małych kleni, takich po 20 cm.
Część zawodników pracowicie przerzucała
te ryby licząc na szczęście w postaci wymiarka. Tylko, że ryby te
występują zawsze w gromadzie rówieśników. Tam, gdzie są 20-taki nie
znajdziemy większej ryby.
Wniosek jest prosty - musimy jak najszybciej
opuścić takie miejsce
i
spróbować swojego wędkarskiego szczęścia gdzie indziej. Pytanie tylko
- gdzie?
Po trzech godzinach szukania ryb na różnych wypłyceniach, pod nawisami drzew i w rynnach postanowiłem sprawdzić głębokie miejsca poniżej bystrzy.
Łowienie rozpoczynałem od tzw. garbu,
czyli załamania gruntu i spowolnienia nurtu przechodzącego w głęboczki.
Przecież ryby powinny gdzieś być.
W tym czasie minęło mnie kilu zawodników
zniechęconych wynikami, bo "nikt nic", czyli ryby nie żerują.
Też nie bardzo wierzyłem w sukces, toteż
kolejne zatrzymanie nimfy potraktowałem jako zaczep i zamiast zaciąć
podniosłem kij do góry chcąc je uwolnić. Mocne targnięcie uświadomiło
mi, jak bardzo się myliłem. Nie zacięty pstrąg błyskawicznie uwolnił
się.
Branie pozwoliło mi na odzyskanie wiary
we własne możliwości i po kilku minutach zapiąłem wymiarowego pstrąga.
Siedział, jak na tę porę roku, w miejscu
zupełnie nietypowym.
Niestety,
dwa następne brania przyniosły mi krótkie pstrągi.
Mojemu łowieniu przyglądał się sympatyczny
Szkot, uczestniczący w zawodach jako gość. Po raz pierwszy widział
łowienie na "polską nimfę", którą znał tylko z opisu w prasie wędkarskiej.
Postanowiłem pokazać mu tę metodę na płytkiej i bardzo szybkiej wodzie
i ku mojemu zdziwieniu, a jego podziwowi w ciągu 5 minut złowiłem
4 piękne i grube jelce. Tuż po zawodach spróbował łowienia tą metodą
i udało mu się złowić jeszcze jednego jelca w tym miejscu. Był szczęśliwy.
A ja przypomniałem sobie o starej zasadzie,
że należy walczyć do końca, a jeżeli nie ma ryb w spodziewanych miejscach
należy szukać ich w całkowicie innych warunkach. Tylko przez skromność
nie wspomnę, że wygrałem tamte zawody.
Romek Wigura
|
|
|