


|
Z KRAJU ŁOSI I ŁOSOSI - PODRÓŻ
Przed nami 3 granice i 1500 kilometrów drogi. Przez Niemcy i Danię zmierzamy do południowej Norwegii. Naszym celem jest Josssinghamn, miasteczko leżące pomiędzy portami Kristiansand i Egersund, 500 kilometrów na południowy zachód od Oslo. U wejścia do fiordu Jossingfiord położona jest część osady zwana, od zamieszkującej tam rodziny, "BU". Jedziemy do BU.
Pora wyjazdu z Warszawy uzależniona
jest od godziny odejścia promu z Hirtshals, duńskiego portu leżącego
na północnym krańcu Jutlandii. By być tam na 12.30, potrzebujemy 20
godzin. Razem z czterema godzinami zapasu na nieprzewidziane okoliczności
oznacza to, że musimy wyruszyć dobę wcześniej.
Jak się jeździ przez nasz kraj wie każdy, kto ma samochód.
Na niemiecką granicę
docieramy o 19.00, a odprawa zajmuje 30 minut. Berlin omijamy obwodnicą A 24,
prowadzącą do Hamburga. Objazd tego portu zajmuje nam półtorej godziny
- mimo, iż mkniemy trzypasmową autostradą.
Za Hamburgiem odbijamy na A7, która
prowadzi nas do Flensburg, miasta na granicy z Danią. Stąd jedziemy
już prosto do Hirtshals. Mimo częstych postojów i dużego ruchu na
niemieckich autostradach, mamy jeszcze czas na krótki sen. Pod portowe
biura zajeżdżamy 3 godziny przed czasem.
Idziemy odebrać bilety, które zarezerwowała Majka. W kasie podajemy numer rezerwacji i nasze nazwiska oraz wnosimy opłatę. Bilety są już przygotowane. Ustawiamy się w kolejce samochodów do załadunku i idziemy popatrzeć na morze. W przejrzystej wodzie, półmetrowe ryby obgryzają przybrzeżne glony. Jacek jest już gotów rozkładać wędki...
Do Kristiansand
przybijamy o 15.00. Celnik pyta o cel pobytu w Norwegii. Odpowiadamy: "Na ryby
!". Jego odpowiedź - "Tu nie ma żadnych ryb" - trochę nas peszy ...
Pocieszamy się, że tylko żartował.
Z portu kierujemy się główną trasą na Egersund. Kręta droga wiedzie
wśród skał i lasów. Co raz to mijamy fiordy, rzeki i jeziora. Wszechobecna
woda budzi naszą wędkarską wyobraźnię. Kierowca odruchowo dociska
gaz.
Po dwóch godzinach wspinamy się na szczyt kolejnego wzniesienia i
zjeżdżamy do Jossinfiord.
Miasteczko leży u podnóża 300 metrowych, pionowych
skał, które niknął w turkusowej wodzie. W miasteczku drogowskaz wskazuje:
"BU 1,6 km." Skręcamy i wąziutką, asfaltową wstążką jedziemy aż do
końca drogi. Po 30 godzinach jesteśmy na miejscu.
U podstawy pionowej skały stoi biały
domek. Przed nim placyk, na którym zatrzymaliśmy samochód. Poniżej
zejście do przystani rybackiej i zacumowanych łódek. Dalej zaczyna
się otwarte morze odgrodzone od lądu wysepką, chroniącą przed falami.
Widok krystalicznie czystej wody, błękitu i zapach niesiony przez wiatr przywracają nam siły. Szkoda czasu. Zjemy i rozpakujemy się później, gdy zapadnie zmrok. Nie przyjechaliśmy tu odpoczywać, lecz łowić. Uzbrajamy sprzęt...
tekst i zdjęcia
Marcin Jóźwik
|
|
|