Z komercją jest jak z psami. Wszyscy właściciele
śpią z nimi w łóżku, ale nie wszycy się do tego przyznają.
Ja postanowiłam się przyznać.
Owszem, korzystam. Z paru powodów, z czego najważniejszym jest chyba
fakt, iż jestem zakamieniałym rybożercą. Wszystko, co ma płetwy i
pęcherz pławny - to mój wróg. Pochłonę co się da, od rekina do uklejki.
Zeżarłabym pewnie i ciernika, gdyby tylko ktos mi powiedział, gdzie
przebywają te egzotyczne stwory...
Na łowisku komercyjnym mam tego dobra w bród. A jest to dobro świeżutkie,
nie zaś przechodzone barachło ze sklepów. Na dodatek ze sklepem tym
konkurujące cenowo... No, i pokażcie mi taki sklep, w którym człowiek
może sobie połowić!!!
Ale to nie jedyna korzyść z komerchy. Równie ważne jest zdrowie psychiczne.
Na łowisku za pieniądze można je sobie doskonale podreperować...
Ile to już razy, przedzierając się przez chaszcze, męcząc łapy do
omdlenia, skradając się po krzakach i łowiąc NIC, myślałam sobie -
a może ja nie umiem łowić ryb. przecież one tu muszą być, miejscówka
jak złoto, dlaczego one nie biorą?
Odpowiedź na to pytanie znaleźć można na łowisku specjalnym. Otóż,
żeby łowić ryby, one muszą w wodzie być...
Jest jeszcze i trzeci powód. Na łowisku komercyjnym czuję się człowiekiem.
Płacę, i za moje pieniądze jestem jednostką potrzebną, oczekiwaną,
wręcz pożądaną.
Mogę wyrzucać śmieci do kosza. Mój małoletni potomek może sobie pospinningować
i nikt mi za to łba nie urwie. Na głowie nie siedzi mi banda pijanych,
wulgarnych i wrzaskliwych wędkarzy. Nie muszę potykać się o stada
pudełek po robalach. A na dodatek mam jeszcze kibelek, miejsce na
ognisko, grilla, zimne piwo z lodówki i świeżo wędzone ryby, z jesiotrem
włącznie. I nikt się nie dziwi, że jeśli płacę, to wymagam takich
rzeczy.
Bo przecież PZW też płacę...
Gośka |
 |
KOMERCJA PO ŁÓDZKU
Prawie milionowa aglomeracja łódzka
zrzesza wielu wędkarzy. Widać to choćby po liczbie sklepów wędkarskich
i ilości kół tutejszego Okręgu Polskiego Związku Wędkarskiego. Bolączką
wszystkich amatorów tego hobby jest niedostatek łowisk: w okolicy
trudno znaleźć ciekawą wędkarsko wodę.
Nad Pilicę jest około siedemdziesięciu
kilometrów. Mniej więcej taka sama odległość dzieli Łódź od Warty.
Obydwie rzeki są jednak obstawione, poza miejscowymi, również wędkarzami
z Łodzi. Trochę spokoju znaleźć można nad mniejszymi rzeczkami, jak
Mroga czy Grabia. Ale, by zająć ciekawsze miejsce, zwłaszcza podczas
weekendu, nad wodą trzeba być sporo przed świtem.
Specjalnie dla mas
Okoliczne łowiska specjalne, pozostające
pod nadzorem PZW, nie odbiegają od tej zasady. Popularne obiekty "Krzywie"
na pograniczu łódzkich Łagiewnik i Zgierza, Kotliny koło Kurowic,
zlokalizowany niemalże w centrum Łodzi staw przy ul. Przędzalnianej,
a także inne okupowane są przez stałych bywalców.
Na ryby można tam liczyć przede wszystkim
wczesną wiosną. Dzieje się tak za sprawą praktykowanej w naszym kraju
zasady, nazwanej przez kogoś trafnie "odwróconą catch and release".
Najpierw wody się zarybia, głównie karpiami, potem w ciągu kilku tygodni
wyławia niemal do cna. Przyzwyczajone do hodowlanych warunków i regularnego
karmienia ogłupiałe ryby biorą wszystkim i na wszystko. Niewiele zdąży
się nauczyć, co oznacza kłujący pokarm, uwiązany na żyłce i przeżyć
kilka sezonów.
Wędkowanie w łódzkiem przypomina nieco
łowy trociowe. Nie ma szansy na choćby chwilę samotności. Stoi się
ramię w ramię z innymi wędkarzami, bez mała zarzucając na hasło -
by nie splątać zestawu z żyłką sąsiada. Nierzadko dochodzi też do
konfliktów na tym tle. Sam kiedyś na jednym z łowisk PZW miałem scysję
z "kolegą po kiju", który oświadczył mi, że zająłem jego
miejsce. Wkoło pełno "działaczy", ale wszyscy położyli uszy
po sobie, żaden nic nie widział. Przecież to kolega, a Regulamin...
Jako, że hołduję zasadzie, iż g... się omija, a nie wdeptuje w nie
- ustąpiłem. Ale niesmak pozostał do dziś.
Płaci tylko głupi?
Alternatywą do utrzymywanych z naszych
pieniędzy wód są łowiska komercyjne. Większość "szanujących się"
wędkarzy, jeśli o nich mówi - to z reguły z pogardą. Czy słusznie?
Ponoć o gustach się nie dyskutuje... Ale czy znacie wędkarza, który
nie chciałby powędkować w rzekach Szwecji lub irlandzkich jeziorach?
Tam warunkiem łowienia jest przecież wykupienie licencji.
Co przesądza o zakwalifikowaniu łowiska
do komercyjnych? Zgodnie z zasadami gospodarki rynkowej - nastawienie
właściciela (użytkownika) na czerpanie dochodów. Według tego kryterium
można by jednak pokusić się o zaliczenie do komercyjnych wszystkich
łowisk, użytkowanych przez gospodarstwa rybackie, a może nawet i PZW.
Czy nie odnosicie czasem wrażenia, że nie wszystkie pieniądze ze składek
przeznaczane są na zarybienia i ochronę wód?
Załóżmy więc, że kryterium zakwalifikowania
łowiska do komercyjnych jest obowiązek wniesienia dodatkowej, poza
składką PZW, opłaty. Prywatni właściciele lub dzierżawcy wód udostępniają
je do wędkowania wszystkim, którzy skłonni są za to zapłacić. W zamian
możemy oczekiwać przede wszystkim ryb w wodzie, czystych brzegów dzięki
koszom na odpadki, spokoju i kultury.
Niekiedy wędkującym oferuje się dodatkowe
atrakcje w postaci mini-sklepu (choćby sprzedawanych przez jednego
z gospodarzy podłódzkiego spec-łowiska niemieckiego piwa z przemytu
oraz nad wyraz polskiej prymuchy) czy możliwości skorzystania z grilla.
Wolność za pieniądze
Kwestia odpłatności za możliwość połowu
wygląda na łowiskach komercyjnych różnie. Na niektórych płaci się
jedynie za możliwość wejścia na teren, są takie, które wysokość opłaty
uzależniają od ilości zarzucanych wędek. Niekiedy łączy się symboliczną
opłatę za wejście (możliwość połowu) z odpłatnością za złowione ryby.
Gdzieniegdzie wchodzi się jak do hipermarketu. Zamiast koszyka czy
wózka dostaje się wiadro i zależnie od jego zawartości, przy wyjściu
uiszcza się stosowną opłatę.
Inną ważną kwestią dotyczącą regulaminów
łowisk komercyjnych jest możliwość uwalniania złowionych ryb. W zależności
od źródeł dochodów właścicieli, wypuszczanie ryb jest dozwolone lub
nie. Z reguły wyższej opłacie za wstęp i możliwość wędkowania towarzyszy
swoboda decydowania o losie połowu. Niższa opłata lub jej brak pociągają
za sobą konieczność przyniesienia wszystkich ryb do wagi. Niektórzy
gospodarze narzucają wymogi dodatkowe jak zakaz stosowania haków zadziorowych
lub obowiązek posiadania podbieraka.
Miałem kiedyś okazję obserwować wyśmienitą
organizację łowiska komercyjnego w okolicach Lądka Zdroju. Amatorzy
pstrągów tęczowych nie musieli posiadać ani wędkarskiej wiedzy, ani
nawet sprzętu. Dostawali od gospodarzy dwumetrowy, leszczynowy kij
z solidną żyłką i haczykiem na końcu. Do tego pajdę chleba w charakterze
przynęty.
Na taki zestaw wyciągało się ryby.
Po złowieniu, jeden z pracowników przychodził je odhaczyć i zabierał
do wypatroszenia. Po paru chwilach pstrąg już skwierczał na rozgrzanym
tłuszczu. Serwowany z obowiązkowym piwem, smakował wyśmienicie. Z
wędkarstwem miało to może niewiele wspólnego, ale znam kilka osób,
które po tej przygodzie zapaliły się do łączącego nas hobby...
Komercja? Tak!
Czy łowiska komercyjne istnieć powinny
czy nie? Czy są potrzebne? W moim odczuciu tak. Z kilku powodów.
Płatne prywatne łowiska dają możliwość
połowu osobom wędkującym "od święta". Tym, które nie opłacają
składek PZW i nie posiadają legitymacji wędkarskiej. Zwiększają szanse
na kontakt z rybami wędkarzom mniej wprawnym lub pokrzywdzonym przez
los za sprawą bezrybnej okolicy. Pozwalają na większy komfort łowienia,
zgodnie z założeniem: płacę, więc wymagam. Przyczyniają się do popularyzacji
wędkarstwa.
Uważam, że nawet zagorzali przeciwnicy
"tresowanych ryb" powinni błogosławić ich istnienie. Nawet,
jeśli wędkarska duma zabrania im wstępu na spec-łowiska. Wędkarstwo
komercyjne w pewnym stopniu zmniejsza presję wędkarską na wody udostępnione
członkom PZW.
W moim odczuciu wszystkie powyższe
argumenty są równie istotne.
Ja sam co jakiś czas bywam klientem
podłódzkich łowisk komercyjnych. W następnych numerach Tygodnika postaram
się je opisać i podzielę się moimi na ich temat spostrzeżeniami.
Michał Sopiński
|
|
|